A co to jest trzepak?

To było zabawne, idziemy krokiem spacerowym przez Szczawno Zdrój, ludzi co niemiara, pogoda piękna choć luty i opowiadam mojej prawie 11 letniej córce historię z książki, którą właśnie czytam. Słucha z zaangażowaniem i dopytuje mnie o tytuł książki, odpowiadam “Dzieciństwo bez trzepaka”, a ona pyta: “a co to jest trzepak?”

Autor książki urodził się w 1991r, moja córka w 2008r, no proszę 17 lat niby nic, a cała “epoka”. Powiem więcej, może nie koniecznie zdradzając, w którym roku ja się urodziłam, kiedy przeczytałam tytuł od razu pomyślałam o tym, że dziś to już żaden trzepak, tylko telefony, tablety i inne urządzenia mobilne, izolacja i smutek. I chyba tego się spodziewałam, historii dzieci bez bliskich relacji z rodzicami, pozamykanych w sobie i swoim multimedialnym świecie.

W takim właśnie nastroju zasiadłam do książki i przepadłam, nie potrafiłam się zatrzymać, chłonęłam każdą kolejną historię, rozczulałam się i wzruszałam. Niektóre historie już znałam,  były głośne medialnie. Ale to co zrobił autor Łukasz Pilip  oraz sposób w jaki opowiada o życiu bohaterów, jest wyjątkowy. A może to życie,    o którym opowiada jest takie wyjątkowe…

Każda historia młodego człowieka i jego bliskich, czy ta porażająco smutna, do bólu samotna, czy ta opowiadająca o bliskości wyjątkowej i życiu na jachcie…, każda z tych historii przedstawia nam życie dziecka, ale naprawdę trudno tam doszukać się dzieciństwa, jeszcze trudniej o beztroski czas spędzony na trzepaku.  A jak ma się sprawa ze szczęściem?

Reportaż “Był sobie chłopiec” na pewno o nim słyszeliście, albo widzieliście w TV “Sprawa dla reportera” kilkuletni Maciek opiekuje się chorym na rdzeniowy zanik mięśni ojcem, gotuje, sprząta, chodzi po lekarzach, pilnuje podawania i przyjmowania leków, roztacza parasol ochronny nad ojcem i robi to przez całe swoje “dziecięce” życie. Przyjmuje on rolę “pomagacza” i uważa, że ma to we krwi, jak sam mówi: “dorastałem w rodzinie z chorobami i nie znam innego języka”. I jak tu być dzieckiem? albo inaczej, czy wchodząc w rolę odpowiedzialnego opiekuna własnych rodziców, przestał być dzieckiem?

“Kasztany fruwają pod sufitem” to reportaż o miłości, takiej która góry przenosi. Co robi matka, która nie rozumie zachowania dziecka, bo i ono zachowuje się jak nie dziecko. Krzyczy, krzyczy i jeszcze raz krzyczy, nie da się dotknąć nie patrzy w oczy, całować też się nie pozwoli. Matka kocha i szuka sposobów na dotarcie do syna i szuka pomocy i jest gotowa na wielkie zmiany w swoim życiu, to jest historia geniusza, który nigdy by się nie objawił, gdyby nie miłość matki.

 

Mój ulubiony reportaż to: “Ja, dziecko wiatru”.  Pan Kazimierz buduje katamaran z bratem, a kiedy rodzą mu się dzieci z pobudek jakże właściwych, bo egoistycznych, zabiera dzieci i ich mamę w podróż trwającą 9 lat. Dlaczego powody są egoistyczne, ojciec chciał zbliżyć rodzinę i maksymalnie poświęcić się dzieciom i okazało się, że tylko na jachcie “Wyspa szczęśliwych dzieci” mogą być cały czas razem. Kiedy zaczynają podróż Nel ma 6 lat, jej brat Noe kilka miesięcy, niestety nie zawsze są razem, nie każdy wytrzymuje życie – “bez granic i gdzie wiatr poniesie”. Polecam Wam zapoznanie się z historią tej rodziny, pan Kazimierz napisał swoje książki o podróży dookoła świata. Dodam tylko, dlaczego to mój ulubiony reportaż? Dzięki żeglowaniu, dzieci Nel i Noe nabyli takich umiejętności i kompetencji, które pozwalają im widzieć Świat odmiennie niż koledzy ze szkolnej ławki…. Oni już wiedzą, że nauka w szkole często rozczarowuje, zabija indywidualność, a uczniowie uczą się dla ocen, nie dla wiedzy. To opowieść o odwadze, kreatywności, i o tym, że zawsze można mieć własny pomysł na życie. Trzeba go tylko mieć!!!

Wszystkich reportaży jest 13, i każdy trzeba przeczytać, łączy je różnorodność i brak trzepaka faktycznie, braków w dzieciństwie znajdziecie znacznie więcej. “Brak” chyba to słowo najlepiej oddaje treść dzieciństwa bohaterów opisanych przez Łukasza Pilipa, lektura skłania do refleksji,  jakie warunki wchodzenia w życie tworzę dla moich dzieci? I jeśli reportaż ma być lekcją empatii i otwarcia na inność, to w tej książce na pewno to znajdziecie.

 

https://kulturalnysklep.pl/ksiazka/podworko-bez-trzepaka–reportaze-z-dziecinstwa-trzep

 

 

 

 

 

 

 

Sporty zimowe – konkurs!

Kiedy jesień odchodzi i nadciąga czas zimowy, nie ukrywam, nie przepadam. Za to Kuba jest zachwycony, dlaczego? Już 17 listopada zaczęły się w Wiśle na wszystkim znanej skoczni: zawody Pucharu Świata! Od tego momentu do marca 2019 roku, mój syn nie opuści ani jednej relacji ze skoków. Założył nawet specjalny zeszyt, i trzyma rękę na pulsie! Nie ukrywam, że jego zainteresowanie i radość udziela się też nam.

Pewnie Kuba jest jednym z wielu fanów skoków narciarskich, i pewnie dla takich właśnie fanów napisana została książka: “Skoczkowie. Tajemnice mistrzów” pana Jarosława Kaczmarka. Dużo tu historii, i wielkich skoczków przecierających szlak, od wielu już  lat. Bo jak nazwisko Fortuna coś nam mówi, tak ja na przykład, niewiele wiedziałam o Stanisławie Marusarzu. Dowiedzieć można się też, jak na przestrzeni lat, ta dyscyplina  sportu bardzo się rozwinęła. Dzięki lekturze, można też zrozumieć, jak sędziowie dokonują punktacji, dzięki temu oglądanie skoków będzie jeszcze przyjemniejsze. Przed nami całe 3 miesiące zmagań skoczków, każdy ma swojego faworyta, no dobra, ja nie mam…, ale syn mój już na pewno ma!

Kuba książkę przeczytał, bardzo mu się podobała, mam jeszcze jeden egzemplarz, który się poleca.

Ogłaszamy konkurs: Wystarczy puścić wodze fantazji i napisać, kto w przyszłym roku według Was, dostanie Puchar za wygranie Turnieju Czterech Skoczni?

Na odpowiedzi czekam do 26.12.2018 czas start!

https://egmont.pl/Skoczkowie.-Tajemnice-mistrzow,12326913,p.html

 

 

 

 

O przytulaniu już było, to teraz o pieszczocie…

Zacznijmy od pytania: czy współczesne dzieci, są rozpieszczone? jakby się tak porozglądać, w domu, szkole, na placu zabaw, w autobusie, teatrze, jak się tak rozglądacie, to co myślicie? są?

A jacy są rodzice? czy bardziej permisywni, niż kiedyś? to znaczy, czy rodzice są bardziej zaangażowani w życie swoich dzieci, czy się bardziej interesują, biorą udział i przejmują? Wiem, co sobie myślicie, miałam podobnie. Rodzice bardzo, ale to naprawdę bardzo angażują się w życie swoich dzieci, ukłuto już nawet powiedzenie: “o rodzicach-kosiarkach”, którzy wykosili już tak wiele trudności w życiu swych dzieci, że nie miały one szansy doświadczyć żadnej porażki.

Myślę, że zamiast pytać, czy rodzice za bardzo angażują się w życie swoich dzieci, należałoby zapytać: po co to robią?

Ile razy, czułaś (czułeś) się odpowiedzialna za zachowanie swojego dziecka, ile razy byłaś dumna (dumny), bo zrobiło coś zgodnie z oczekiwaniami, a ile razy miałaś (miałeś) ochotę zapaść się pod ziemię, bo jego zachowanie pozostawiało wiele do życzenia? Niektórzy z nas wykorzystują swoje dzieci do zaspokajania własnych potrzeb emocjonalnych i nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Stąd potrzeba zadania pytania: dla kogo rodzice, to robią? Kiedy przeczytałam to pytanie w książce “Mit rozpieszczonego dzieckaAlfie Kohn-a, pojęłam, że tak bardzo jesteśmy skoncentrowani na sobie, swoim poczuciu wartości i swoich brakach, że nie dostrzegamy, kim naprawdę są nasze dzieci i jakie mają potrzeby? Osobiście, myślę, że to pytanie stanowi sedno nadopiekuńczości, troszcząc się o dzieci, naprawdę rzadko wtedy, o nich właśnie myślimy…

A czego dzieci potrzebują do rozwoju? jak często słyszycie, że dziecko trzeba kontrolować, czego przykładem jest aktualnie wprowadzony do wszystkich chyba szkół, przynajmniej w Wałbrzychu: “mobi dziennik”. Czemu służy? ja nie wiem, naprawdę nie wiem, czemu służy?, wiem za to wszystko, co dzieje się w szkole, dostaję raporty dzienne i raporty tygodniowe, bardzo szybko dowiaduję się, czy moje dziecko na lekcji było, czy nie…, koszmar!!! dlaczego? wszystkie te informacje, trafiają do mnie, matki i wywołują natychmiastową reakcję, jak to nie przygotowany, jak to brak stroju, i jak to przeszkadzał na lekcji?. Kiedy to czytam, mam ochotę “postawić pod ścianą i strzelać”, a tak naprawdę szybko dostać odpowiedź, od moich dzieci, co się takiego zadziało? tylko po co? zapomniał stroju na w-f, no i?, nie przygotowała się, no i? czy to ze mną coś jest nie tak?. Nie chcę kontrolować, chcę mieć z nimi taką relacje, że o tym co dla nich ważne przyjdą i same powiedzą.

Czy musimy kontrolować nasze dzieci, czy chcemy im i sobie to robić?  ten sposób kontroli narzucony i uczniom i nam, przybiera skrajną, a nawet przemocową  formę. Rozumiem, dzieci potrzebują porządku i przewidywalności, ale żadna kontrola zdrowa nie jest. Opierając się wciąż na książce “Mit rozpieszczonego dziecka” cytuję:          “gdy rodzice kontrolują wyniki w nauce dziecka, zwykle oddziałuje to niekorzystnie na jego osiągnięcia i zmniejsza jego zainteresowanie nauką”, dalej czytamy: “że kontrola prowadzi do sytuacji, w której dziecko dostaje miłość i akceptację, kiedy rodzic jest z niego zadowolony. Kiedy nie spełnia oczekiwań rodzica, ten traktuje je chłodno”. Kto z nas musiał zasłużyć na miłość rodziców? i jak się z tym można czuć?

To  teraz o “pieszczocie”, czy można rozpieścić dziecko? czy można za mocno zaangażować się, w życie dziecka? oczywiście, że można, ale tylko wtedy, kiedy zaangażowanie będzie formą kontroli.

Nie rozpieścimy dziecka, kiedy aktywnie wspieramy go w decydowaniu o własnym życiu i zaspakajamy jego potrzeby bezwarunkowej miłości, nawet z największym zaangażowaniem.

To może jeszcze na zachętę: rywalizacja i nagrody…, czym jest rywalizacja i czy naprawdę  tylko jedna osoba  może być zwycięzcą? Rywalizacja jest wyjątkowo destrukcyjna, niszczy pewność siebie i relacje międzyludzkie. Przede wszystkim jednak niszczy motywację wewnętrzną, w której chodzi o to, że podejmujemy działania, dla samych działań. A zatem, nie chodzi o to, jak bardzo jesteśmy zmotywowani, ale co nas motywuje? 

A jak uważa, niestety większość rodziców? owóż, bardzo często, uważają, że najlepszym sposobem na to, by przygotować dzieci na bolesne wydarzenia w przyszłości, jest zadbanie o to, by nacierpiały się już teraz. Czy nie lepiej, byłoby przygotować dzieci do życia, ucząc je współpracy i empatii? Najbardziej ucierpi tu nasza relacja z dziećmi, zamiast reagować na indywidualne potrzeby dzieci, skłaniamy je do samodzielności, oraz do przekonania, że porażka, jest dla nich korzystna.

Rywalizacja nie jest potrzeba do tego, byśmy doskonalili swe umiejętności.  I dzieci i dorośli najlepsze wyniki w nauce uzyskują, kiedy czerpią radość z tego co robią. Kiedy nauce towarzyszy atmosfera radosnego odkrywania i poznawania  rzeczy nowych. Absolutnie, nie trzeba nas nagradzać, za robienie rzeczy i osiąganie celów, które nas interesują. I jacy jesteśmy zadowoleni, że nauczyliśmy się czegoś nowego, a jacy pewni siebie, że zyskaliśmy nową umiejętność.

W dalszej części książki przeczytacie o tym, dlaczego samodyscyplina jest przereklamowana i czym jest refleksyjna buntowniczość. Zachęcam, tym bardziej, że już za chwilę o nowej książce Alfie Kohna: “Mit pracy domowej”.

Podsumowując, tak jak nie da się za dużo przytulać, podobnie nie można rozpieścić dziecka, i jak twierdzi autor, to nie dzieci pozwalają sobie na zbyt wiele, ale kontrolujący dorośli, oraz tworzone przez nich instytucje…

Za chwilę na blogu konkurs i jeden egzemplarz książki, chętnie oddam w dobre ręce 🙂

http://wydawnictwomind.pl/mit-rozpieszczonego-dziecka/

Tylko czytaj!

Traktuję czytanie jak jedzenie, oddychanie, jak naturalną czynność, którą człowiek czyli ja, muszę powtórzyć każdego dnia. I jak nie nudzi mnie oddychanie, jak nie nudzi mnie (nigdy) jedzenie, tak też nie nudzi mnie czytanie…

Kto nauczył mnie czerpać przyjemność z czytania? nie byli to rodzice, owszem i mama i tato czytali, ale z umiarem raczej. Kiedy już byłam wprawiona w wyszukiwaniu tytułów absorbujących i wciągających podrzucałam mamie lektury (do dziś mi tak zostało), czego później zdarzało mi się żałować, bo wracałam ze szkoły, a mama z książką i obiadu brak…

Szkoła również nie zaszczepiła mi miłości do książek, jako poprawna uczennica przeczytałam wszystkie lektury (naprawdę!), w sumie nie wiem dlaczego, bo były takie, które mnie wykańczały już po kilku stronach, ale czytałam…

Czytania i czerpania przyjemności z czytania nauczyły mnie KSIĄŻKI właśnie, pierwsze tytuły z którymi przepadłam, nie pozwoliły mi już nie czytać, z czasem czytanie okazało się być trudniejsze, bo dokładałam sobie obowiązków decydując się na rodzenie dzieci i szybkie powroty do pracy. A dziś moje zmartwienie, to co zrobić, aby i moje dzieci czytały, ale i miały z tego tyle przyjemności co ja. No co zrobić?

Po pierwsze nauczyć się samodzielnie czytać 😉

Kalina prawie tę sztukę opanowała, i choć z przyjemnością codziennie czytamy razem, to ponawiam próby zachęcania jej do czytania samodzielnego. Ostatnio z pomocą przyszły mi książki:

#czytelnia, wydawnictwa EGMONT

To trzy poziomowa seria powieści dla dzieci, w której spotkają ulubionych bohaterów bajek. Poziom pierwszy przeznaczony jest dla dzieci, które dopiero zaczynają samodzielnie czytać, seria niebieska jest przeznaczona dla dzieci starszych, a czerwona dla wprawionego młodego czytelnika (po tę jeszcze nie sięgamy).

Zdania są krótkie, litery duże, obrazki kolorowe, wszystkie warunki do czerpania przyjemności z czytania spełnione. Nie jest to lektura łatwa dla rodzica, naprawdę próbowałam czytać, myślę, że książeczki są tak przemyślane, żeby to właśnie dzieci je samodzielnie przeczytały.

Cała seria nawiązuje do sympatycznych bohaterów bajek pełnometrażowych, niezwykle popularnych, mamy Belle, Ariel i Roszpunkę. Osobiście najbardziej lubię Roszpunkę. Dodatkowo w książce “Sekrety ujawnione” wszystkie ilustracje można potraktować jak kolorowankę i wykazać się kreatywnością kolorując według uznania.

Wakacje zaczynają się jutro, może są tu rodzice, którzy mogą spędzić je z dziećmi w pełnym wymiarze, ale na pewno są w mniejszości. Większość z nas ma mniej urlopu niż dwa miesiące wakacji, na szczęście jest z kim nasze dzieci zostawić w domu.

https://egmont.pl/szukaj?q=czytelnia

 

 

 

Czy można uczyć się od dziecka?

“Mamo, mamo zatroskana, nie bądź tak zapracowana…, dziś chętnie Ci pomogę sprzątnąć pokój, zmyć podłogę…” taki wierszyk nie tak dawno usłyszałam z ust mojego dziecka na święcie rodziny. I choć wszystko było pięknie, ładnie i z rozmachem, to tak się zastanawiam, kto nas drogie mamy w te szufladki wkłada?

Dobrze się składa, bo jestem świeżo po lekturze książki, którą nosiłam pod pachą za długo, ale jej czas właśnie dojrzał, tym bardziej, że wiele tam wątków, które społecznie wciąż pokutują. Dlaczego ja mama, postrzegana jestem przez moje dziecko, jako zatroskana, zapracowana, przeciążona i z tym wyrazem twarzy, który świadczy o wielu problemach, którym tylko matka podoła.

Prawdą jest, że dzieci potrzebują rodziców troskliwych, a rodzicielstwo wyklucza lenistwo, raczej, choć przecież nie zawsze…. Jednak przede wszystkim dzieci potrzebują rodziców odpowiedzialnych, ponieważ brakuje im praktycznego doświadczenia życiowego, zdolności przewidywania i jasnego przeglądu różnych sytuacji, a zdobycie tych kompetencji wymaga pomocy dorosłych. I wcale nie chodzi o wychowywanie, chodzi o to, aby rodzic był przywódcą. Co to znaczy? można go scharakteryzować w następujący sposób: jest proaktywny, empatyczny, elastyczny, zorientowany na dialog i troskliwy. A teraz po kolei:

  • być rodzicem proaktywnym, to znaczy trzymać się swoich celów w interakcjach z dzieckiem, a nie tylko reagować na to, co nasze dziecko mówi lub robi
  • być rodzicem empatycznym, to ćwiczenie umiejętności dostrzegania RZECZYWISTEGO człowieka-dziecka. O empatii znacznie więcej tu:       http://www.dzieci-smieci.pl/empatyczny-badz/
  • być rodzicem elastycznym, pielęgnowanie gotowości do brania pod uwagę różnych zmian i procesów u dziecka, no i u siebie też. Jest przeciwieństwem niezłomnej “konsekwencji”
  • troska i dialog rodzicielski, mowa o nim, kiedy dostrzegamy i traktujemy poważnie nasze dzieci, ich potrzeby, myśli, pomysły i uczucia – również wtedy, kiedy nie są nam one po drodze, a nawet, kiedy są sprzeczne z naszymi.

Tylko wdrażając w życiu rodziny wszystkie te czynniki, możemy budować autorytet osobisty i być liderem, przywódcą w rodzinie.  Jeszcze do niedawna autorytet rodzica opierał się na bezpardonowym egzekwowaniu swojej władzy wobec dzieci. Znacie to? rodzic-policjant, na którego miłość trzeba sobie zapracować. Kiedy nastąpiła zmiana? między innymi, wtedy, gdy kobiety zadecydowały, by zerwać z podrzędną rolą wobec mężczyzn, zmienił się również styl przywództwa, choć na pewno znajdą się tacy, którzy z nostalgią wspominają, o “dawnych, dobrych czasach”, w których kobiety i dzieci “głosu nie miały”.

W takim razie, przed jakim wyzwaniem stoją dzisiejsi rodzice? Być takim przywódcą w rodzinie, dla którego każdy się liczy, nie ranić integralności dzieci, współmałżonka, ani własnej. Od czego zacząć? Jesper Juul twierdzi, że od autorytetu osobistego, takiego, który budujemy na poczuciu własnej wartości, znajomości samego siebie, szacunku i zaufaniu do siebie, i umiejętności poważnego traktowania swoich wartości i granic. A także poważnego traktowania innych ludzi, bez względu na wiek. Trudne to jest dla naszego pokolenia, wychowanego w domu i społeczeństwie, gdzie należało się dostosować i upodobnić do innych, teraz boimy się, że dbając o siebie, uznani zostaniemy za bardzo skupionych na sobie, do tego rażący brak wzorców.

Nie da się zbudować osobistego autorytetu bez przejęcia odpowiedzialności za siebie, za to jak chcę żyć i jak chcę troszczyć się o rodzinę? Przy tym nie czuć się winnym, że daleko nam do tzw. “rodzica doskonałego”. Bez poczucia winy, wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za relacje z dzieckiem, w której to zawsze rodzic w stu procentach odpowiada za jakość tych relacji. Nie ma tu miejsca na stwierdzenie, że “jeśli w relacji z dzieckiem wszystko jest w porządku, to jest to nasza zasługa. Ale jeśli coś nie gra, to jest to jego wina” , a ja wciąż takie stwierdzenia słyszę i to z ust, ludzi wykształconych i naprawdę świetnie radzących sobie w życiu.

Odpowiedzialność osobista i autorytet pozwalają nam mówić jasno i z czystym sumieniem, czego chcemy, a czego nie, co lubimy, a czego nie. To połowa, wszystkiego co trzeba zrobić, żeby zdobyć szacunek i zaufanie naszych dzieci. Kolejna połowa to empatia i nasze pragnienie poznania dziecka, takim, jakie ono jest. Kiedy poznamy dziecko najlepiej? Bardzo podoba mi się, to co mówi Jesper Juul: przypomina mi, że kiedy moje dziecko pojawiło się na świecie, byłam tak skupiona i ciekawa tego, co potrzebuje, że w szybkim czasie potrafiłam odróżnić płacz z powodu głodu, od tego z powodu zmęczenia. Że metodą prób i błędów dochodziłam do tego, o co chodzi mojemu dziecku. Działałam w sposób podobny do wszystkich rodziców zachwyconych i skupionych na nowo narodzonym dziecku. Jednak, co ciekawe gro rodziców, mniej więcej wtedy, kiedy dziecko kończy 2 latka, zmienia taktykę. Już wyrobili sobie zdanie na temat swojego dziecka, i teraz od uczenia się razem z dzieckiem, przechodzą do nauczania, od prowadzenia i bycia prowadzonym do pouczania i poprawiania, od dialogu do monologu. Jednym zdaniem: zastępujemy proces uczenia się, procesem egzekwowania władzy…

Trudność rodzicielskiego przywództwa polega na zbudowaniu i rozwijaniu sensownych i dobrych relacji z dziećmi. Żeby takie relacje zbudować, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: kim tak naprawdę ja jestem? bycie matką, ojcem jest najlepsza szansą na dojrzewanie, ponieważ miłość naszych dzieci, czyni nas wrażliwymi i delikatnymi, jak żadna inna relacja. Na tym polega doskonała wymiana między rodzicami i dziećmi: my dajemy im życie, w zamian otrzymujemy bodziec, żeby na nowo odzyskać swoje. O rzeczywistej jakości rodzicielstwa decyduje nasza chęć i możliwość podjęcia wyzwań, które stawiają przed nami dzieci, oraz przekształcenia ich w lepsze życie.

W książce dużo miejsca poświęcono, na omówienie jakości związków po związku, czyli par rozwiedzionych. Polecam, głównie z uwagi na mądre rady jak przewodzić dzieciom w rodzinach podzielnych.

Zmierzając do podsumowania, zaczęłam od wierszyka, który wywołał mój opór, jaki jest związek zatroskanej matki z książką “Rodzic jako przywódca stada?” jest tu rozdział: “Być kobietą i matką”, drogie mamy wykuć na pamięć i codziennie powtarzać! jak jasno i zgodnością podkreślać własną integralność? jak rozwijać zdrowy indywidualizm? jak nie stać się ofiarą, ani maniaczką kontroli? Bo największy prezent jaki możemy dać swoim dzieciom, to zadbanie o siebie i swój związek. Przede wszystkim dajmy sobie prawo do mówienia: NIE!, do płaczu, do złości, do realizacji własnych marzeń, do powiedzenia nie chce mi się, dziś na obiad garmażerka, a posprzątamy innym razem…

Jest szansa, że Twoja mama dziś i jutro też nie będzie zatroskana! Jest szansa, że moja córka nauczy się szanować moje granice i stawiać własne, bo nikt inny jej tego nie nauczy!

Jak zwykle gorąco polecam książkę Jespera JUUl

http://wydawnictwomind.pl/rodzic-jako-przywodca-stada/

Słowa, słowa, słowa

Słowa, słowa, słowa w różnych językach, tylko jedno słowo, ale żeby zrozumieć jego znaczenie potrzeba wielu innych słów. O co chodzi?

Książka o niezwykłych słowach z różnych stron świata, jedno słowo, które precyzyjnie oddaje emocje, treść, jest pojemne i często osobliwe!

Idealne słowo dla dzieci, o dzieciach: HOPPIPOLLA (czas., j.islandzki) co oznacza? skakać po kałużach! prawda, że ładne?

A teraz słowo o niejednej kobiecie: ONIOCHALASIA (rzecz., j.angielski) chodzenie na zakupy w celu odprężenia się lub pozbycia stresu.

Jest też słowo o mnie: TSUNDOKU (rzecz., j.japoński) kupowanie książek i nieczytanie ich; gromadzenie nieprzeczytanych książek na półkach, szafkach nocnych lub podłodze. Nieprawdą jest, że tylko gromadzę, bo i z przyjemnością czytam, tyle tylko, że nieproporcjonalnie do kupowania;)

A teraz o przypadłości niejednego podróżnika: FERNWEH (rzecz., j.niemiecki) to pragnienie podróży i zwiedzania odległych miejsc.

Jeszcze o tych, co wyjechali, tyle, że nie na chwilę, lecz na zawsze: HIRAETH (rzecz., j.walijski) tęsknota za domem, do którego nie można już powrócić, za miejscem, które być może nigdy nie istniały; nostalgia, smutek z powodu miejsc utraconych.

I coś, co przytrafiło się na pewno każdemu: TARTLE (czas., scots) wahać się, gdy spotyka się lub przedstawia osobę, której imienia się zapomniało.

A teraz odrobina romantyzmu: CAFUNE (rzecz., portugalski z Brazylii) przeczesywanie palcami włosów komuś, kogo się kocha.

“Innymi słowy” w przekładzie MICHAŁA RUSINKA pięknie wydane i arcy ciekawe, dla miłośników słów.

https://egmont.pl/ART.-Innymi-slowy-.Niezwykle-slowa-z-roznych-stron-swiata,7024656,p.html