Wychowałam się w dużej rodzinie tak zwanej wielodzietnej i bardzo dobrze było mi zawsze z tym. Mam brata i trzy siostry, z czego najmłodsza właśnie osiągnęła pełnoletniość. I o tym chciałam napisać, dlaczego jestem taką mamą jaką jestem…
W dzieciństwie nie przypominam sobie, żeby czegoś nam brakowało (choć mama twierdzi, że wciąż czegoś nie było!) jedzenie smakowało mi zawsze, ubrana też byłam, mama “goniła” nas do pracy, była mistrzynią delegowania zadań, za co jestem jej wdzięczna, bo dziś nie zastanawiam się nad tym czy sprzątać, czy gotować, czy prasować, po prostu to robię. Nie boję się też dzielić obowiązkami z mężem i dziećmi. Nie przerażają mnie ich reakcje i miny:)
Miałam tez dużo swobody, zasady były tak klarowne, a reakcje rodziców przewidywalne, że zawsze wiedziałam kiedy przesadziłam! A przesadziłam nie raz i nie dwa. Konsekwencje też nie zaskakiwały, ale zawsze były przykre.
Mama czuwała nad nami, dbała, prała, gotowała, sadziła i zrywała, karmiła i była obecna przez cały czas, naprawdę. Pamiętam sytuacje kiedy wracałam ze szkoły na przykład i mama nie czekała na nas w domu, to nie było normalne, zwykle wracałam do domu gdzie była mama, tak oczywista jak powietrze i ciepły obiad (natenczas także oczywisty).
Ale i w pewnym momencie życia pozwoliła nam iść już własną drogą i ponosić konsekwencje decyzji, to nie było łatwe. Tato bardziej przejmował się naszymi emocjami, życzliwie słuchał, przytulił, niewiele mówił…
Po drodze bywało, że wściekałam się na rodziców, nie zgadzałam się z nimi i negowałam ich decyzje. Dziś z perspektywy lat i doświadczenia bycia rodzicem, myślę sobie (bo już wiem ile pracy, wysiłku, czasu i zaangażowania wymaga rodzicielstwo), że miałam świetne dzieciństwo, posiadanie rodzeństwa i jasnych granic, poczucie, że jest się kochanym i swoboda w formułowaniu własnych myśli oraz poglądów wśród najbliższych to wyjątkowa sprawa. Nauczyłam się bycia samodzielną i odważną, podobnie jak całe moje rodzeństwo (najlepszym przykładem jest najmłodsza siostra Zuzka, w maju osiągnęła pełnoletniość i właśnie radzi sobie w tak zwanym wielkim Świecie bo jest w Stanach Zjednoczonych, samodzielna, zaradna w obcym wielkim mieście, daje radę. Jestem z niej dumna!)
A jaką ja jestem mamą? Pewnie ocenią to nasze dzieci za jakiś czas…, cel mam jeden, wychować je do samodzielności! Dom w którym panują proste, jasno sformułowane zasady, a reakcje oraz wymagania rodziców też nie są zaskakujące. Bardzo jesteśmy z mamą różne, nasze dzieci nie wracają do mieszkania gdzie czeka mama i podaje ciepły obiadek. Ja lubię wyjść do pracy i zatęsknić za domem, nie jestem obecna w życiu rodziny tak intensywnie jak moja mama, realizuję własne potrzeby, ale zawsze najbardziej lubię wrócić do męża, dzieci, swojego mieszkania i być obecną, zaangażowaną…
Wzruszyła mnie ta podróż w przeszłość, odżyła tęsknota – bo dom w Lasocinie kojarzy mi się z ciepłem, bezpieczeństwem, zdrowym dystansem do rzeczy wielkich i mniejszych… I był nie tylko dla domowników… Życzę takiego domu Twoim dzieciom – i dzieciom po prostu
Dobrze to ujęłaś, bo nie użyłam słowa: bezpieczeństwo, a ono w pełni odzwierciedla ten czas. Dziękuję i ściskam Ciebie!
Wow!
Nas też była piątka 🙂
[a teraz powielam ten model, tzn. rodziny wielodzietnej].
Super jest mieć tyle rodzeństwa :)))
Tak, kiedy się spotykamy jest hałaśliwie! I cudownie…
To czym nasiąkamy w domu rodzinnym, bardziej wychowuje, niż to, co chcieli wpoić nam zakazami i nakazami nasi rodzice.
To prawda, uczymy się przez obserwowanie, a nie słuchanie!
Takie posty to ja rozumiem 😉
Dzięki za ten wpis :))