Na czym polega różnica? Czym różnią się książki, które czytam dzieciom od tych które czytałam dzieckiem będąc?
I żeby nie było: zachwycam się literaturą dla dzieci, książkami, które obecnie czytamy, całą serią o Dusi, Albercie i Basi. Dużo tam ciepła, mądrości i życia prawdziwego z rozstaniami, bólem, chorobą, trudnymi emocjami. Dużo w nich miłości, przyjaźni, bliskości…
Wychowałam się jednak na innych książkach, jestem z pokolenia Małgorzaty Musierowicz, Alfreda Szklarskiego, L.M.Montgomery i Wiesława Wernica, Kornela Makuszyńskiego i pana Niziurskiego. Pamiętam te książki doskonale, wszystko tam było. Całym sercem kochałam rodzinę Borejków, skutek jest taki, że kiedy urodziła się nam córka natychmiast dostała imię po jednej z bohaterek – Ida. Z kolei z Tomkiem bywałam w tylu miejscach na świecie…, a wtedy nie było w telewizji programów podróżniczych. Wakacje z duchami, Pan samochodzik – jakie tam były przygody…, no i Szatan z siódmej klasy, to był gość! Z kolei Ania z Zielonego Wzgórza, ruda niby brzydka, a jaka ciekawa i nietuzinkowa!
Jak książki mojego dzieciństwa różnią się od książek, z którymi na co dzień obcują nasze dzieci? To jest moja bardzo subiektywna ocena: Mam poczucie, że w książkach mojego dzieciństwa było dużo mniej mamy i taty, tak bardzo skupieni byliśmy na przygodzie, koleżance, czy koledze, że mama z tatą orbitowali gdzieś między pracą, kuchnią, czy zajęciami, które pochłaniały ich bez reszty. Spokojnie można było zniknąć z domu na cały dzień, czy pójść na noc do koleżanki lub kolegi nie doprowadzając rodzica do białej gorączki z powodu nieobecności. Natomiast dziś w książkach dla dzieci, aż gęsto czasami od rodziców żywo zainteresowanych każdą minutą dziecka. Rodziców organizujących wyjścia, wycieczki, zabawę i spotkania towarzyskie też. Nie oceniam, też jestem zaangażowana w realizację wspólnych pomysłów na czas wolny, też to lubię!
Taka mnie tylko dopadała myśl, że każde pokolenie ma swoje książki…