Temat jedzenia, odżywiania, karmienia bardzo popularny jest ostatnio. Poradniki o tym co jeść, na jakim etapie życia co wprowadzamy, jak obserwujemy, czy dziecko nie jest uczulone na poszczególne składniki pokarmowe itd. Dużo tego i większość odpowiedzialnych mam całą tą wiedzę próbuje przyswoić i iść z kalendarzem żywienia pod rękę. Bardzo dużo uwagi poświęcamy prawidłowemu odżywianiu, choć mam poczucie, że w gonitwie za jakością jedzenia gubimy inne wartości z jedzeniem i przyjemnością obcowania przy stole związane, z pozytywną energią, sercem domu.
Najprościej i najprzyjemniej jest we wczesnym dzieciństwie przystawić maleństwo do piersi, nie musieć się zastanawiać ile zjadło, czy posiłek był wartościowy, czy zaspokojone zostały potrzeby dziecka. Wszystko to dzieje się naturalnie, zwykle w poczuciu dużej bliskości, czułości i więzi. Myślę przy tym, że matki w tak zwyczajny i naturalny sposób traktują zaspokajanie potrzeb dziecka, że dyskusja o obnażaniu się, nieskrępowanym pokazie kobiecych atrybutów jest bezpodstawna. Każdego dnia jako matka trójki dzieci zaspakajam ich potrzeby na różnych poziomach w różnych miejscach i robię to zw względu na moje dzieci, a nie po to aby coś udowadniać, czy pokazać się z piękniejszej strony…
A wracając do jedzenia to choć zredukowaliśmy je do “praktycznych” czynności, to wciąż w ogromnej mierze buduje atmosferę domu. Wspólne posiłki są coraz trudniejsze , znaleźć się przy stole o tej samej porze i żeby jeszcze było co zjeść, ba, żeby wszystkim smakowało, żeby nie było marudzenia i narzekania. Trudna sztuka zaspakajania potrzeb wszystkich domowników, tych głodnych i tych gotujących. Tych na fochu i tych w dobrym nastroju. Posiłek to czas kiedy możemy obserwować i cieszyć się swoją rodziną – taką jaka jest w tym właśnie momencie. Tak pisze mój ulubiony autor książek o wychowywaniu Jesper Juul w książce “Uśmiechnij się! Siadamy do stołu” i ja doskonale wiem o czy on mówi, przeżywam to wielokrotnie podczas śniadań i obiadów, kolacji zwykle nie jemy.
W książce tej jak i w każdej tego autora przewija się myśl najważniejsza, że to my rodzice jesteśmy przewodnikami, gospodarzami w domu, my wyznaczamy kierunek i granice, zasady i odpowiedzialność za ich przestrzeganie, od zakupów począwszy poprzez gotowanie, podanie i wspólne jedzenie. A czy bierzemy przy tym pod uwagę kompetencję naszych dzieci, to dopiero jest ciekawe:
Czy pozwalamy dzieciom na to, aby osobiście odpowiadały za swój apetyt i smak? Ja nie zawsze! I jak obserwuję większość mam, to nie jestem odosobniona, choć nie mam fazy na biegania z łyżką za dzieckiem ( i nigdy nie miałam) to często obserwuję mamy i ojców, którzy wiedzą lepiej kiedy i co dziecko zjeść powinno…, mnie zdarza się raczej dyskutować z apetytem wilczym , kiedy 20 minut po zjedzeniu obiadu słyszę jak lodówka otwiera i zamyka się po kilka razy, no znów wszyscy głodni, normalnie ręce opadają… straszna jestem:)
A, no i właśnie jak to zrobić, żeby nie dać się zwariować, żeby nie być “kelnerami w kawiarni z przyjemnościami dla dzieci”, żeby nauczyć się odróżniać realne potrzeby od zachcianek. Trzeba przy tym mieć odwagę powiedzieć dziecku NIE! (o tym w kolejnej książce- “Nie z Miłości”), odwagę wejść w konflikt, pozostać przywódcą w rodzinie, nie odstąpić tego miejsca dziecku, bo i tak nie będzie wiedziało co z nim zrobić. Choć osobiście coraz częściej ustępuję pola w kuchni 11-letniemu synowi, po pierwsze dlatego, że lubi i sam się garnie, a po drugie dlatego, ze bardzo mi pasują sobotnie poranki, kiedy śniadanie np. naleśniki już na mnie czekają. Angażowanie członków rodziny i dzieci w budowanie atmosfery w domu, właśnie poprzez gotowanie jest wyrazem naszego szacunku dla nich i zainteresowania ich uczuciami, potrzebami, jest traktowaniem ich poważnie. Na tym etapie też potrzeby nasze, czyli rodziców są tak samo ważne jak dzieci, tym sposobem uczymy je równoważności i szacunku dla drugiego człowieka, uczymy dzieci dostrzegania rodzicielskich uczuć, nastrojów i potrzeb.
I koniecznie jeszcze jedno mądre zdanie z książki, a propos równoważności: “ten, kto znajduje się w centrum (wszelkiego zainteresowania i spełniania każdej zachcianki) przestaje być częścią wspólnoty tj. rodziny” Tylko dom jest takim miejscem, gdzie dziecko może nauczyć się bycia dorosłym, pod warunkiem, że mu na to pozwolimy.
Przeczytajcie też o dzieciach w kuchni o byle jakim jedzeniu i o dobrych manierach przy stole, mam dużo pracy na niejednym polu z jedzeniem związanym, ale wiem co robić! Miłej lektury
Wyd. MIND Jesper Juul “Uśmiechnij się! Siadamy do stołu”
Świetny wpis. Uwielbiam wspólne, rodzinne posiłki.
Dziękuję, ja też lubię kiedy jesteśmy razem, choć nie raz i nie dwa są to przeżycia stresujące… ale to najlepszy czas dla rodziny. Stół łączy!